poniedziałek, 13 lutego 2012

antydepresanty i inne takie tam.

jest i on-wolny czas.
paradoksalnie on mnie zabija.
ale zanim opowiem o nim, wypadałoby wspomnieć o pewnym wieczorze,nocy.
tak, była studniówka.
wyobrażałam sobie ten dzień inaczej.
i faktycznie był inny.
nie znaczy,że gorszy.
czas przed i w dzień samego,jednak ważnego dnia był niezwykle udany.
pracowity,nerwowy.
a przede wszystkim pouczający.
znowu się czegoś nauczyłam.
i cieszę się,że był to dzień inny niż chciałam.
bo był lepszy.
po prostu był.

nadmiar wolnego czasu zabija.
mnie.
szczerze mówiąc nie liczę dni do matury.
wiem co muszę zrobić.
wszystko dokładnie wiem.
jednak siedzi coś w środku co paraliżuje.
wyjście z domu, otaczanie się ludźmi to lekarstwo na wszystko.
praca to najlepsze lekarstwo na ten cały syf.
miłość.
tak właśnie na to, bo reszta po mnie spływa.
właściwie gdyby nie to,to nie byłoby tego bloga.
jakichś tam rozterek,walki.
byłabym pewnie całkiem normalną, 18-letnią dziewczyną.
a jednak.
to najczulszy punkt,wulkan,jądro ciemności, szklane domy  mówiąc językiem literatury.
dżuma.

nie wiedząc o tym, szkoła, mimo wielu negatywów bardzo mi pomogła.
ten budynek, jacyś tam ludzie, których właściwie nie znam.
i "jacyś",których mam nadzieję znam.
przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie dobrze.
wewnętrzna równowaga zostanie zachwiana.
będzie źle,już jest.
nie lubię takiego odpoczynku, bo zaczynam nienawidzić własny dom.
a kocham go.
kocham do niego wracać.
kocham, chociaż już nie mam skąd do niego wracać.

kiedyś brałam torbę,pakowałam się.
kilka ciuchów,mp3,aparat,jakaś książką, której i tak nie czytałam.
kiedyś nie bałam się jeździć pociągiem.
kiedyś byłam zbuntowanym dzieckiem, które nie wiedziało jaką krzywdę sobie robi.
a raczej jaką ktoś zrobił.
dzisiaj jestem zbuntowanym, skrzywdzonym dzieckiem.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz